środa, 9 maja 2012

Cichy wielbiciel - Olga Rudnicka

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 440
Ocena: 5.5/6

Pierwszą książką Olgi Rudnickiej jaką przeczytałam, było „Zacisze 13”. Fanką autorki zostałam tak mniej więcej po kilkunastu stronach tej powieści. Od tego czasu pochłonęłam wszystkie jej książki, z niecierpliwością czekając na kolejne. I oto nadszedł ten czas, zobaczyłam w zapowiedziach „Cichego wielbiciela”. Po przeczytaniu opisu trochę się zdziwiłam, bo jednak przywykłam do powieści kryminalnych z dużą dawką humoru. A tu czytam, że książka o stalkingu. Trudny temat, więc opis tylko wzmógł moją ciekawość. Zastanawiałam się, jak Rudnicka poradzi sobie z tematem, więc jak tylko dostałam książkę do rąk, zaczęłam czytać. I wsiąknęłam, jak zwykle. Olga Rudnicka jest świetnym dowodem na to, że jeśli ktoś ma ogromny talent, to może pisać o czym mu się zamarzy, a i tak będzie to świetna lektura.

Julia Rogacka. Zwyczajna dziewczyna, skończyła studia, pracuje w salonie telefonii komórkowej, wynajmuje mieszkanie z przyjaciółkami, ma narzeczonego. Żyje jak tysiące innych młodych ludzi, więc mogłoby się wydawać, że niczym się nie wyróżnia. Niestety. Sama nie zdaje sobie sprawy, kiedy nastąpił ten moment zwrotny w jej życiu. Kiedy ON ją zauważył i uroił sobie, że coś ich łączy. Julia zaczyna dostawać kwiaty i smsy z wyznaniami i zapewnieniami o szczerej miłości. Początkowo oczywiście nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie ułatwia też tego otoczenie, bo przecież to takie romantycznie mieć cichego wielbiciela. Stopniowo sytuacja się pogarsza, głuche telefony rozbrzmiewają bez przerwy o każdej porze dnia i nocy, a smsy świadczą o tym, że owy wielbiciel śledzi Julię i wie o niej wszystko. Początkowo zna tylko numer służbowy i adres do pracy, po jakimś czasie zdobywa adres domowy i numer prywatnej komórki. Wie, gdzie mieszkają jej rodzice, po jakich chodzi sklepach, wie o niej wszystko. A ona o nim nie wie nic. Popada w coraz większą paranoję, nie sypia, boi się wyjść z domu. I co gorsza, wygląda na to, że znikąd nie może otrzymać pomocy.

Jestem pod ogromnym wrażeniem. Naprawdę. Podziwiam sposób w jaki autorka wczuła się w sytuację Julii. Jej uczucia, emocje, zachowania. To wszystko jest tak intensywne, że aż ma się wrażenie, jakby czytało się zapis prawdziwych wydarzeń i prawdziwe wspomnienia. Dodam tutaj, że książka jest zapisem kilkunastu miesięcy z życia Julii, i możemy tu obserwować wszystko po kolei. Od początkowej ekscytacji, przez zniecierpliwienie i chęć pozbycia się natręta, aż docieramy do momentu, kiedy dziewczyna izoluje się od świata. Wybuchy złości, początki depresji i przeważający nad tym wszystkim strach. Lęk przed tym, że on jest tuż za nią. Może to mężczyzna siedzący za nią w tramwaju, albo stojący w kolejce w sklepie. I dobijająca niewiedza, co zrobi następnym razem. Co gorsza, otoczenie nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji i nie rozumie zachowania Julii, więc zostaje z tym wszystkim praktycznie sama. Na szczęście nie do końca, bo parę osób pójdzie po rozum do głowy. Ale wtedy okaże się, że pozbycie się stalkera nie jest łatwą sprawą, o ile myśli się o sposobach zgodnych z prawem. Na szczęście dzięki wsparciu rodziców i narzeczonego Julia znajdzie w sobie siłę, żeby zawalczyć o siebie i powrót do normalnego życia.
Od strony psychologii bohaterów nie ma się do czego przyczepić. Reakcje Julii i jej otoczenia są oddane z najmniejszymi szczegółami, i to dlatego ta powieść jest tak dobra. Ponad to mam też wrażenie, że autorka jest pierwszą osobą, która zechciała zmierzyć się z tematem. I chwała jej za to, bo ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że takie zjawisko jak stalking istnieje. Do niedawna nie zdawało sobie z tego sprawy też polskie prawo. Na szczęście w zeszłym roku zostały wprowadzone odpowiednie regulacje.

„Cichy wielbiciel” jest bez wątpienia ważną książką. Ofiarom stalkingu może dać nadzieję i kilka wskazówek jak rozwiązać sytuację. Reszcie może uświadomić istnienie zjawiska. Może akurat jakiś czytelnik dzięki temu kiedyś będzie potrafił rozpoznać pierwsze sygnały stalkingu i zacznie działać od razu, zamiast je bagatelizować. Dodam jeszcze, że na stronie http://stopstalking.pl/  można szukać profesjonalnej pomocy.

Książki Olgi Rudnickiej zawsze będę polecać, bo po prostu lubię tworzone przez nią historie. Jeśli zaś chodzi o „Cichego wielbiciela”, myślę, że każdy powinien sięgnąć po tę książkę, niezależnie od upodobań literackich, wieku czy płci. W tej książce zawarte jest wszystko, schemat działania i myślenia stalkera i ofiary, a ponad to wskazówki gdzie szukać pomocy i jak sobie radzić z niechcianym adoratorem. Uświadamia nam też jedną ważną rzecz: każdy z nas może stać się ofiarą. Bo codziennie spotykamy setki osób. Większości nawet nie zauważamy. Nie znaczy to jednak, że któraś z nich nie zauważyła nas.


Viconia

piątek, 25 listopada 2011

Szaleństwo aniołów – Kate Griffin

Tytuł oryginału: A Madness of Angels
Cykl: Matthew Swift
Tom cyklu: 1
Wydawnictwo: MAG
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 560
Ocena: 6/6

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Po prostu zobaczyłam tę książkę i wiedziałam, że to właśnie ta, która mnie zachwyci. Wręcz wołała do mnie „wybierz mnie, wybierz mnie”.  Jako, że nie zdarza mi się to zbyt często, postanowiłam posłuchać wołania i intuicji, i książki ;) I jak bardzo się teraz cieszę, że to zrobiłam!

Matthew Swift budzi się w swoim domu w Londynie. Jest zdezorientowany, niewiele pamięta, wszystko go boli a najmniejszy ruch powoduje zawroty głowy. Powoli wraca mu świadomość i udaje mu się podnieść na nogi. Znajduje w szafie jakieś ubranie i 50 funtów. Na dole słyszy głosy, więc schodzi do salonu, ale zastaje tam obcych ludzi. I wtedy do niego dociera, że dwa lata temu ktoś go zabił, że to już nie jest jego dom, że stracił wszystko co miał, łącznie z tożsamością. Na dodatek jego oczy nie są już czarne tylko rażąco niebieskie. I ktoś, a raczej coś próbuje go zabić. Miły początek nowego życia, nie ma co.
Matthew Swift jest czarnoksiężnikiem. Nie wie dlaczego wrócił do życia, ale oczywiście postanawia się tego dowiedzieć. I zemścić się. Po pierwsze na tym, kto go zabił, a po drugie na tym, kto przywołał go z powrotem. Tylko jak tego dokonać, kiedy nie ma pojęcia co się stało, a każdy komu mógł zaufać nie żyje, albo zniknął?

Szaleństwo aniołów to książka z gatunku urban fantasy i świetnie się w niego wpasowuje, bo właściwie bardziej miejska już by być nie mogła. Bo tutaj magia to właśnie miasto. Graffiti na ścianie, latarnia uliczna, neony, budynki, linie telefoniczne, przewody elektryczne. To właśnie stąd czerpią moc czarnoksiężnicy.
Przenosimy się do Londynu. Ale Londyn, który widzimy oczami Matthew jest inny od tego, do którego przywykliśmy. Tutaj rządzi Król Żebraków, Smok nadal strzeże murów City, Bezdomna ma władzę nad gołębiami i szczurami, które są wszędzie i widzą wszystko, a nocą możemy zejść do tunelu metra i pojechać na przejażdżkę Ostatnim Pociągiem. Miasto jest pełne duchów wszystkiego, co stare i zapomniane. Magiczne stworzenia nie chowają się przed światem, tylko ewoluują wraz z nim. Atmosfera jedyna w swoim rodzaju.

Narrację prowadzi Matthew, ale robi to w sposób dość nietypowy, raz mówiąc o sobie „ja” a raz „my”. Uważny czytelnik sam dojdzie do tego, dlaczego tak jest. W ogóle bardzo spodobała mi się ta postać. Nie jest idealny, ma swoje wady, nie użala się nad sobą, nie musimy przez pół książki czytać o jego uczuciach na temat niesprawiedliwości, jaka go spotkała. Ma swój cel i dąży do niego. Ktoś mierzy do niego z pistoletu? Bywa. Nie ma marudzenia, trzeba działać. Do tego jego cięty język i mamy naprawdę świetnego głównego bohatera.
Reszta postaci jest równie dobrze wykreowana, niektórym poświęcono dłuższe fragmenty, dzięki którym można zorientować się w motywach ich działania. Na uwagę zasługuje też czarny charakter i nauczyciel Matthew w jednej osobie, czyli Bakker. Chociaż na początku wydaje się po prostu zły do szpiku kości, z czasem przekonujemy się, że to postać bardziej złożona. Bo tak Bakker, jak i Głód [stwór ścigający Matthew] pragną po prostu żyć. A pragnienie życia jest tak wielkie, że czasami można się pogubić i nie zauważyć momentu, kiedy przekroczy się pewne granice, zza których nie ma już powrotu.

Podobało mi się to, że zaczynamy czytać i wiemy dokładnie tyle co Matthew. Nic. Co jakiś czas dostajemy strzępki informacji, czasami rzucone mimochodem, sami musimy je wyłapać i poskładać wszystko w jedną całość. Jednocześnie wcale nie czujemy się tam obco, wręcz przeciwnie. Czułam się tak swojsko, jakbym na co dzień spotykała motocyklistów zaginających czasoprzestrzeń, zwierzołaki, trolle, wróżki i wszelkie inne magiczne stworzenia.

I tutaj wielkie brawa dla autorki za świat, który stworzyła. To wszystko jest tak… naturalne. Jakby ta magia istniała naprawdę. Uwielbiałam czytać jak Matthew mówi o magii, jak widzi ją tam, gdzie ludzie nie widzą nic. Jej opisy są tak fascynujące, iż chwilami miałam wrażenie, że stoję z nim na ulicy i łapię w dłonie światło latarni. A kiedy wracałam do swojego realnego świata zaczynałam mu tego zazdrościć.
Może to zasługa faktu, że pod względem językowym poziom jest bardzo wysoki, wszystko jest świetne: opisy, mimo, że jest ich sporo, nie są nudne, wręcz pochłaniają czytelnika; dialogi pełne ironii i czarnego humoru, czasami wręcz wywołują atak śmiechu; akcja pędzi i nie zatrzymuje się nawet na chwilę, choć jest dosyć prosta i wiemy dokąd nas prowadzi, nie można się od niej oderwać. Ba, nawet kiedy odłożymy książkę, historia nadal siedzi w głowie.
Świetnie oddany jest też klimat Londynu,  między innymi dzięki drobiazgom. Każde miasto ma takie drobiazgi, małe, ledwo zauważalne, które tylko mieszkańcy potrafią dostrzec.

Zazwyczaj kiedy bardzo nakręcę się na jakąś książkę, po przeczytaniu czuję mniejsze lub większe rozczarowanie, bo spodziewałam się czegoś więcej. Tutaj wręcz przeciwnie – dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam, a nawet więcej. Dużo więcej. Jest to najlepsze urban fantasy, jakie ostatnio czytałam i jedno z najlepszych w ogóle. Pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika gatunku, ale też dla tych, którzy, tak jak ja, są miejskimi stworzeniami i tylko w mieście czują, że żyją naprawdę. 

Viconia

niedziela, 20 listopada 2011

Na psa urok - Kevin Hearne

Tytuł oryginału: Hounded
Cykl/Seria: Kroniki Żelaznego Druida
Tom: 1
Wydawnictwo: Rebis
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 296
Ocena: 5/6
Ta książka to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Przyszła sobie i w ogóle nie zwracałam na nią uwagi. Do czasu, kiedy moje dwie ulubione klientki zaczęły mi ją wychwalać pod niebiosa. Stwierdziłam, że jednak coś w niej musi być. Przeczytałam parę stron i już wiedziałam, że to jest książka, która bardzo mi się spodoba.
W końcu nie codziennie możemy poczytać o przygodach najprawdziwszego, ostatniego irlandzkiego druida, który liczy sobie ponad dwa tysiące lat.
Atticus O’Sullivan wiedzie sobie spokojne życie w Arizonie. Z wyglądu dwudziestolatek, prowadzi sklep i stara się sprawiać wrażenie zwykłego irlandzkiego chłopaka. Problem w tym, że pewien bóg z jego panteonu od wielu stuleci jest na niego wściekły, a wszystko z powodu miecza, który Atticus mniej lub bardziej uczciwie odebrał mu w bitwie. Jak wiadomo spokój nie może trwać wiecznie, szczególnie w przypadku tak starego druida. Pradawny bóg w końcu postanowił odebrać swoją własność osobiście, a to przysporzy Atticusowi sporo problemów. Na szczęście do pomocy będzie miał kilku przyjaciół, m.in. swojego wiernego wilczarza irlandzkiego Oberona, dwóch prawników, z których jeden jest wilkołakiem-wikingiem a drugi wampirem, barmanka opętana przez hinduską boginię i – a jakże – Morrigan, która jak zawsze jest wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. A, zapomniałabym. Znajdzie się też kilka polskich wiedźm, które podczas wojny umknęły nazistom.
Jak widzicie nie ma szans na nudę podczas lektury.
„Na psa urok” to naprawdę doskonała powieść urban fantasty i znalazłam w niej wszystko to, czego zazwyczaj w takich powieściach szukam. Po pierwsze główny bohater, który jest arogancki i tryska sarkazmem oraz ironią na wszystkie strony. A przy tym jest tak uroczy, że nie miałoby się nic przeciwko temu, żeby spotkać go na swojej drodze. A jeśli ktoś myśląc o ostatnim na świecie druidzie wyobraził sobie staruszka z długą brodą, w szatach do ziemi i z laską, to zaręczam, że bardzo się rozczaruje.
Kolejną wielką zaletą jest brak wątku romantycznego i chwała za to autorowi. Zamiast skupiać się na bezsensownym wzdychaniu bohaterów do swej wielkiej miłości i zajmować tym pół książki pan Hearne daje nam historię pełną akcji, okraszoną świetnym humorem i wypełnioną genialnymi bohaterami z krwi i kości. No, może niektórzy składają się tylko z kości, ale to taki drobny szczegół.
Uwielbiam autorów, którzy w swoich książkach  przeplatają ze sobą wszelkie istniejące mitologie, a przy tym jeszcze wiedźmy, demony, wróżki [które jakoś nie są słodkimi stworzonkami sypiącymi magicznym pyłkiem], wilkołaki, wampiry [sztuk jeden – tylko!], olbrzymy i całą masę innych stworzeń magicznych plączących się po naszym świecie. A przy tym wplecione są w ten świat tak idealnie, jakby ich istnienie było najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.
Polecam gorąco każdemu!! Jestem przekonana, że nie tylko miłośnicy urban fantasty i magii znajdą tutaj coś dla siebie. A dla wspomnianych miłośników ta książka będzie prawdziwą ucztą literacką. Przerywaną atakami śmiechu. 

Viconia